Gdzie byłam, gdy mnie nie było. Moja nieobecność na blogu



W nowym roku miałam ruszyć pełną parą a tymczasem wyparowałam. Zamiast "Para - buch. Koła - w ruch" było "już ledwo sapie już ledwo zipie". Ale już jestem. No więc dlaczego mnie nie było?



W tym roku postanowiłam sumiennie wziąć się za pisanie bloga, a nie było mnie tu cały luty. I to nie tak, że w tym czasie tworzyłam nowe posty, którymi teraz będę sypać jak z rękawa. Niestety nie (chociaż posty w końcu będą się pojawiać !).
Gdy już miałam nadzieję, że objawy pierwszego trymestru odchodzą w niepamięć okazało się, że to tylko cisza przed burzą. I to wcale nie tak, że to stanowiło moje usprawiedliwienie do nieróbstwa, po prostu nie byłam w stanie zrobić za wiele. Wyzwaniem było gonienie codziennych obowiązków, z których połowę olałam  (całe  szczęście przejął je Połówek). Nie mówiąc już o nocnym pisaniu bloga, gdyż dopadła mnie jakaś straszna hipersomnia. Spałam na potęgę. Potrafiłam zasypiać w opakowaniu o 21 usypiając Młodą, wstawać o 9 i kłaść się razem z nią na 1,5 godzinną drzemkę.

W zasadzie zaczęłam funkcjonować trochę jak dziecko

Byłam wiecznie głodna (no dobra dalej jestem) ale na nic nie miałam ochoty, otwieranie lodówki to jakiś koszmar, na nic nie mogłam patrzeć moja dieta stała się monotonna do bólu.
Musiałam regularnie chodzić spać. Teraz już wiem, jak czuje się dziecko, które z jakiegoś powodu nie zaliczy swojej dziennej drzemki. Nie raz wkurzały mnie jęki zmęczonego dziecka a ja zachowywałam się dokładnie tak samo ! Byłam nie do zniesienia, jęczałam, marudziłam, wszystko mnie wkurzało, obrywali wszyscy.


Jakby tego było mało dopadło mnie przeziębienie

Byłam totalnym wrakiem. Sen wypełniał 80% mojego dnia (chociaż gdzieś w międzyczasie musiałam przygotowywać sobie i Młodej jakieś prowizoryczne posiłki, gdy Połówek był w pracy i zerkać na nią jednym okiem z poziomu łóżka). Przeziębienie się przedłużało bo ratowałam się tylko domowymi sposobami i jak ta durna, gdy tylko poczułam się lepiej brałam się za ogarnianie chaty by wieczorem znów zdychać i zaczynać kurację niemalże od nowa (Syndrom Matki Polki).

Plusy beznadziejnej sytuacji

Odpuszczam. Jeszcze nie całkiem się rozpędziłam ale wracam do siebie chociaż staram się nie forsować, więc gdy nie muszę odpuszczam - szkoda nerwów i energii
Inaczej patrzę na potrzeby Młodej. Gdy marudzi, że chce już śniadanie chociaż wie, że musi ostygnąć, rozumiem uczucie "muszę zjeść teraz i ani minuty później".
Spędziłam więcej czasu z dzieckiem. Może nie koniecznie tak, jakbym chciała ale przyznacie, że współspanie jest niezwykle ważne (zarówno w dzień jak i w nocy).
Miałam nieco czasu na przemyślenia, więc lista moich postanowień noworocznych trochę się zmieniła.
Doceniłam mojego męża. (Oczywiście zawsze go doceniam, ale teraz doceniłam go, no wiecie, bardziej). Wiem, że czasem jemu też się nie chce ale po raz kolejny pokazał, że mogę na niego liczyć (przez miesiąc nie gotowałam obiadu, uwierzycie ? 😁 )


Miło Was znowu widzieć, do zobaczenia niedługo !

Komentarze