Byłam Mistrzem Macierzyńskiego Samobiczowania. Ale już nie jestem, no, przynajmniej się staram


Jestem chora na punkcie porównań ale się leczę. To raczej autoterapia no ale zawsze.
Pamiętam kiedyś (gdy byłam jeszcze w ciąży), jakaś matka powiedziała mi, że szła z dzieckiem na spacer i śpiewała "Ta Dorotka", tak dla umilenia drogi. Z kolei inna, że ich topową piosenką są "Cztery słonie" i zawsze ratują się nimi w trudnych chwilach. W obu tych sytuacjach pomyślałam sobie: "O Boże ! Nie znam tych piosenek! Co ja będę śpiewała mojemu dziecku? Jaką piosenką je uspokoję?! Przecież nie znam tych piosenek! Nie znam żadnych piosenek dla dzieci !". Zajęło mi jakiś czas, żeby uświadomić sobie, że nie muszę znać TYCH piosenek, że to mnie nie skreśla jako matki, że przecież znam inne, nawet jeśli teraz sobie nie przypominam to przecież mogę śpiewać piosenki nie dla dzieci a kiedyś się jakiejś nauczę.
Sytuacja wygląda podobnie, gdy widzę, że ktoś robi coś z dzieckiem, wiecie, tak mega rozwojowo, kreatywnie i w dodatku sensorycznie projekty np. makiety lasu lub Antarktydy albo są na etapie liczb więc liczą na różne sposoby o jakich się matematykom świata nie śniło. Moją pierwszą myślą jest zawsze panika, bo my TEGO nie robimy. O Boże ! Moje dziecko nie umie liczyć. Co ze mnie za matka, zaniedbuję ich rozwój, ich przeszłość leży w gruzach ! Później przychodzi refleksja, że przecież wcale nie musimy. Bo teraz mamy fazę na litery albo od świąt buduje stajenki i jest Maryją i nic innego ją nie interesuje poza małym Jezuskiem. Przerażają mnie też różne trendy, gdy nagle widzę, że wszystkie dzieci poznają ciało człowieka a rodzice szykują im zajebiste pomoce, które u mnie zawsze pozostają w sferze "No dobra, kiedyś zrobię". Albo ewentualnie robię ale dziecko ma to totalnie w .. nosie. I ja wiem oczywiście, że to nie WSZYSTKIE dzieci tylko Instagram tak mi sugeruje, że moje dzieci są w tyle. Że normalni rodzice nie mają na to czasu a w nocy śpią zamiast szykować pomoce dla swoich dzieci. Myślę, że jestem gdzieś po środku? Chociaż bliżej mi do ciepłej kołderki niż Pinteresta.

To samo, gdy widzę jakieś zabawki. Przeżyłam to mnóstwo razy zwłaszcza na stronach i grupach Montessori. Różowa wieża, tęcza, karty trójdzielne różnego rodzaju, bujak drewniany, cuda na kiju dosłownie bo wszystko drewniane. Bałam się, że moje dzieci nie rozwiną swoich talentów bez tych zabawek, na które zresztą mnie nie stać. To samo jest z grami planszowymi polecanymi na różniastych blogach (był na to boom tuż przed świętami). Kiedyś w odruchu miałam szukanie, sprawdzanie cen, kupienie chociaż jednej, bo na pewno są super i rozwijają coś na pewno coś bardzo ważnego w mózgu. Na pewno wszystkie świetne, każda rozwija coś innego ale nie da się mieć wszystkich. My mamy inne. Być może nie te "najlepsze" i nie te najdroższe. Nie dajmy się zwariować. W tym wszystkim przecież w końcu chodzi o czas z dzieckiem. Czyż nie?

Ja już prawie nie daję się zwariować

I cały czas walczę z sobą i tym całym pędem. Z tą presja, że dzieci muszą znać dwa, najlepiej trzy języki w wieku dwóch lata. Że muszą mieć takie takie zabawki, żeby dobrze się rozwijać bo jak ich nie mają to już klops. Będą głupie i niedorozwinięte. Będą odstawać od rówieśników. Na bank nie znajdą przyjaciół!

I gdy już się tak zapętlam w tym wszystkim co MUSZĘ robić z moimi dziećmi, jakie zabawki MUSZĘ mieć to przypominam sobie, że najważniejszy jest czas. Cokolwiek by to nie było. Jakkolwiek byśmy tego czasu nie spędzali to najważniejsze, że spędzamy go razem. To, że przy okazji się czegoś uczymy to świetnie ale to jest przy okazji.


Byłam matką, która za to wszystko się obwiniała. Uważałam to za moją niedoskonałość, bo nie nadążam, bo mi się nie chce, bo nie lubię tej konkretnie zabawy czy piosenki a powinnam. Nie powinnam.
Już wiem, że nie muszę i przestaję się samobiczować. Potrafię pohamować chore zapędy i wrócić do tego co ważne dla mnie. Chociaż było to dla mnie trudne doświadczenie to nauczyło mnie i pozwoliło mi poznać co naprawdę chcę robić z dziećmi, czego chcę je nauczyć i jak chcę spędzać z nimi czas. I jeśli już nad czymś się pochylić to właśnie nad tym. Nad swoimi dziećmi, ich potrzebami i Twoimi celami.

Na każdym kroku pojawiają się obrazy, które mają inspirować a wpędzają nas w poczucie winy. Nikt nie może temu dorównać, bo to nierealne.
Mam nadzieję, że ten tekst trochę Ci pomógł jeśli jesteś w tym miejscu, w którym i ja byłam i do którego jeszcze czasem niestety wpadam.
Daj znaka ;)

Ściskam Paulina

A dla przypomnienia dodam, że jesteś najlepszą matką dla swojego dziecka.


Komentarze