Najgorszy dzień w moim życiu na własne życzenie


Nigdy nie myślałam, że ten post powstanie. Jakiś czas temu miałam przebłysk, że może jednak warto o tym napisać. Musiałam jednak dojrzeć do tej decyzji, bo nie była dla mnie łatwa i nadal mam obawy. Nie łatwo jest się przyznać do błędu. Mimo, że każdy je popełnia to są błędy, o których chcemy jak najszybciej zapomnieć.

Nie wszystkie błędy można wymazać z pamięci. Nie chciałam dzielić się swoim błędem, gdyż stawia mnie, jako matkę w nie najlepszym świetle a w zasadzie spycha mnie w ciemny kąt. Zainspirował mnie jednak post MumMe. Uświadomiłam sobie, że być możne ktoś dzięki temu uniknie tego błędu.

To było ponad rok temu w lutym. Młoda miała 4 miesiące. Dzień był mroźny i wietrzny jednak jako matka chcąca zahartować swoje dziecię nie odpuszczałam spaceru w żadną pogodę.
Spacer nie trwał zbyt długo. Wiatr i mróz nie sprzyjają długim spacerom. Udałam się więc do domu. Przed wejściem do domu znajdował się schodek, na którym postawiłam wózek. W tym momencie zobaczyłam na podwórku toczone wiatrem wiadro. Uznałam, że lepiej je odstawie, szkoda żeby połamało się popychane wiatrem. Szybciutko pobiegłam podnieść wiadro. Nie zaciągnęłam hamulca w wózku, bo przecież odeszłam TYLKO NA CHWILĘ. Na pewno nie zjedzie.
W momencie, gdy schylałam się po wiadro usłyszałam spadający wózek.
Zadrżałam.
To nie może być prawda.
Chcę cofnąć czas.
To tylko mi się wydaje.
Te myśli przebiegły przez moją myśl w ułamku sekundy.

Natychmiast pognałam do wózka

MMM płacze.
Delikatna ulga.
Płacze = żyje. Sygnalizuje ból. Uznałam, że to dobry znak. Co nie zmieniło faktu, że byłam przerażona.
Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego płaczu Majki. To było coś strasznego.

Natychmiast zadzwoniłam do lekarza. Pediatry już nie było (był piątek, krótszy dyżur), w przychodni był jeszcze internista, który również zaraz kończył pracę.
Oczywiście byłam sama w domu. Na stanie nie było żadnego auta. Wszyscy byli w pracy (poczułam się jakbym grała w jakimś chorym filmie, to przecież nie może być prawda).

Udało mi się dodzwonić do taty.
Czekałam na niego w nieskończoność. Zadzwoniłam drugi raz. Za pierwszym razem nie określiłam jasno sytuacji, więc nie zdawał sobie sprawy z jej powagi. Udało mu się przyjechać po kilku minutach.

Jeszcze, gdy dzwoniłam do lekarza dałam jej pierś. Ssie. Kolejny dobry znak.
Zaczęłam przez łzy śpiewać jej "Kolorowy wiatr", jej ulubioną wówczas piosenkę. Spojrzała na mnie. Rozpoznała śpiewane fragmenty. Kolejny dobry znak pomyślałam.
Patrzyła na mnie a w jej oczach było coś, czego nie potrafię opisać. Połączenie bólu i strachu. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie z wyrzutem jednocześnie szukając ukojenia.
Na nosku miała zadrapanie, pojawiał się siniak.

W końcu dotarliśmy do lekarza. Uznał, że skoro nie pojawiły się wymioty to raczej nie jest to wstrząśnienie mózgu, dając nam jednocześnie skierowanie na chirurgię dziecięcą w celu dokładnej konsultacji ze względu na wiek dziecka.

Niestety nasza mieścina nie posiada nawet oddziału dziecięcego. Musieliśmy jechać 50km do najbliższego szpitala.
W drodze trochę się uspokoiłam. Majka zachowywała się normalnie biorąc pod uwagę okoliczności. W międzyczasie poinformowałam Połówka, który myślał, że to głupi żart, bo przecież jak mogłam zrobić coś tak głupiego.
Na miejscu zrobili niezbędne badania, które na szczęście niczego nie wykazały. Mieliśmy zgłosić się również do kontroli następnego dnia.

Ogromna ulga, jeszcze większe wyrzuty sumienia

Szczęście w nieszczęściu, że to była zima. Młoda była w gondoli, w misiowym kombinezonie, przykryta grubym kocem z założoną plandeką, co zdecydowanie zamortyzowało upadek i dzięki czemu (jak sądzę) skończyło się tylko na obitym w wyniku upadku twarzą na polbruk nosie.
Bardzo długo nie mogłam z tym przejść do normalnego porządku. Byłam jednym wielkim wyrzutem sumienia. Miałam najgorsze myśli. Przecież mogłam ją stracić. Moją małą kruszynkę. Miałam ciarki na plecach. Do dziś jestem wyczulona na punkcie hamulca w wózku. Zawsze sprawdzam czy na pewno go wcisnęłam, sprawdzam innych, zaglądam innym pod wózki. To się chyba nie zmieni.

Wyrzuć z głowy pojęcie "NA CHWILĘ"

NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK "NA CHWILĘ"
Ale..
NIE
NIE MA
Wyrzuć to ze słownika.
Na chwilę zostawię ją na łóżku wezmę wodę z kuchni. Przecież jeszcze nie umie się przekręcać na boki.
NIE !
A może właśnie to ten moment, gdy zrobi to pierwszy raz.
Odejdę dwa kroki od przewijaka sięgnąć pieluchę z szafy.
NIE ! 
Tobie to zajmie sekundę, w pół dziecko będzie na ziemi.

Często Majka siedzi na blacie w kuchni, gdy gotujemy. Czasem muszę wyjść na chwilę do pokoju, po telefon, zgasić światło, zamknąć okno. Przechodzi mi przez myśl, że przecież się bawi/je, pójdę NA CHWILĘ, przecież nie spadnie.
NIE !
Nigdy tego nie robię. Zawsze ściągam ją z blatu. Może akurat kubek stoczy się na podłogę i w odruchu będzie chciała po niego sięgnąć. 
Zawsze w głowie mam sytuację z hamulcem.
Dla mnie NA CHWILĘ już nie istnieje.

Komentarze