Ustal priorytety i wrzuć na luz



Jakiś czas temu miałam dłuższą przerwę na blogu spowodowaną wieloma czynnikami, które spowodowały, że odpłynęłam od RB zanurzając się w wyrzutach sumienia. Czy było warto?




Matka to taka istota, która wymaga od siebie bardzo dużo. I o ile trzeba sobie stawiać wymagania to należy również znać swoje granice i być świadomym swoich możliwości. A nade wszystko pamiętać, że internet, a zwłaszcza zdjęcia w nim zamieszczane rzadko kiedy ukazują prawdziwą rzeczywistość.

Otóż ostatnio wiele się u nas działo, zarówno dobrych rzeczy jak i bardzo przykrych, mocno odbijających się na naszym życiu, a szczególnie zostawiających ślad na psychice. Intensywność przeżyć przyniosła wiele niezaspokojonych potrzeb, które z kolei zrodziły frustrację, ta natomiast odbiła się jak zwykle na najsłabszym ogniwie.

Jednak pomimo tak intensywnego czasu postanowiłam nie odpuszczać w byciu mamą na medal. Chociaż nie wiem kto miałby mi go dać, ale do rzeczy.

Dietę rozszerzamy już całe pół roku i wciąż czuję ogromną presję i odpowiedzialność za to co serwuję Młodej. Śledząc blogi mam gotujących wpadłam w pułapkę moich ograniczonych zdolności, a raczej zapędów kulinarnych. Bo przecież muszę codziennie coś nowego, pożywnego, wartościowego, zdrowego, własnoręcznie robionego 3-4 razy dziennie. Zakopując się w wyrzutach sumienia, że moje dziecko je za mało warzyw, posiłki są mało urozmaicone i wciąż za mało się staram wyszukując przepisów (na posiłki, na które wcale nie miałam ochoty). Co zresztą o mało nie spowodowało rozstania z BLW (o czy pisałam tutaj).

W międzyczasie popadłam w manię wyszukiwania zabaw dla dzieci, najlepiej DIY, Montessori, a przy tym jak najwięcej na świeżym powietrzu lub z Mozartem w tle. Po drodze jeszcze czytanie bajek i może malowanie. No i przydałoby się chyba dokupić jakichś zabawek rozwijających kreatywność. A to wszystko wkomponowane w jakże ciasną dobę.

A może jednak na plac zabaw, żeby trochę z dziećmi przebywała, a może lepiej do lasu, bo kontakt z naturą, albo teatr i filharmonia, coby kultury liznęła.

I ciągłe wyrzuty sumienia, że za mało, że powinnam więcej, bo inne matki robią to wszystko, a przy tym nigdy się nie denerwując i zawsze z uśmiechem na twarzy. A ja ledwo ogarniam.


Kiedyś powiem sobie dość.


I powiedziałam.
A raczej zatrzymałam się na chwilę.
Zastanowiłam się
Co jest dla mnie ważne?
Na czym mi zależy w wychowaniu MMM ?
Jak chcę z nią spędzać czas?
Jak chcemy spędzać czas we trójkę?

I tak o to doszłam do wniosku, że zbyt często się denerwuje co jest spowodowane frustracją wynikającą z opisanych wyżej przyczyn. Aby ją zmniejszyć muszę przestać o tym myśleć i 


ustalić priorytety.


Stałe punkty dnia, które muszą się pojawić to spacer i czytanie (zazwyczaj wieczorne). Staram się tego pilnować, to jest moje minimum, które zapewnia mi wieczorny spokój. Dodam, że są to chwile gdy jestem w 100% dla MMM (poza zabawą na placu zabaw gdy są inne dzieci). Nie ma mnie wtedy dla nikogo innego, jest to NASZ czas.
Po drugie posiłki. Mimo, że rok nam zleciał to dalej nie daję jej cukru a sól w naprawdę ograniczonych ilościach. Swoich potraw raczej nie dosalam, więc nie mamy problemu. I oczywiście warzywa oraz 4 posiłki dziennie. Obiad zazwyczaj na dwa dni (dla większego luzu). I osiągnęłam ZEN. Wszystko co uda mi się zrobić ponad to jest po prostu małym sukcesem.

Czy za mało od siebie wymagam?
Nie sądzę. Nadal staram się robić inne rzeczy i urozmaicać jej czas. Jednak w natłoku obowiązków, remontu i innych spraw musiałam założyć sobie to minimum dla mojego psychicznego spokoju.
I wiecie co? 
Od tamtej pory prawie nie wkurzam się na MMM.
A to już jest sukces!

Komentarze