Jak sobie radzę z własną złością? Czyli o tym, jak nie pożreć własnych dzieci


Ten kto zna mnie dłużej. Jeszcze z czasów, gdy nie miałam dzieci wie, że nie należę do osób spokojnych i cierpliwych. Ale chciałam taka być dla moich dzieci. Więc staram się jak mogę, jak umiem, jak potrafię. Bo chcę. Chcę dać swoim dzieciom moją najlepszą wersję siebie.
Jakiś czas temu pisałam o tym, że złoszczę się na dzieci i zdarza mi się krzyczeć. I co robię ? Czytam i czytam. Wracam do pozycji, które pomagają mi w byciu lepszą matką. Zazwyczaj sięgam po Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały, bo jest tam recepta na wiele kryzysowych sytuacji. Ale to raczej działania prewencyjne.

A jak sobie radzę, gdy złość się pojawia?

Otóż, gdy mam gorszy dzień, tak po prostu od rana, to z miejsca wrzucam na luz z obowiązkami domowymi, bo wiem, że gdy się nie wyrobię moja irytacja szybko wzrośnie co prędzej czy później odbije się na dziewczynach. Więc po prostu ślepnę na bałagan i inne sprawunki.



Wyłapuję narastającą złość. W książce Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko określaną jako "myśl zapalnik". To taka myśl, która cię nakręca. Ten błysk, który się pojawia i wiesz, że będzie za chwilę będzie tylko gorzej.

Np. Musicie wyjść z domu i już widzisz że małe się ociąga i protestuje, że nigdzie nie idzie. Włącza się czerwone światło w głowie. Zaczynasz myśleć, że problem będzie za chwilę z butami, kurtka, czapką i misiem, który musi iść z nami, a który nie wiadomo gdzie się zapodział. To trwa ułamek sekundy.

Zamiast się nakręcać robię stop. Skupiam się na bieżącej sytuacji i zapobiegam następnym problemom. Np. pozwalam dziecku od razu wybrać czapkę zanim powie, że nie chce żadnej. Od razu wybieramy zabawkę, która idzie z nami na spacer, coby nie szukać jej, gdy jesteśmy już pozapinani po szyję z szalikiem i czapką na głowie.

Zawsze w sytuacji, gdy czuję irytację i wiem, że to dopiero wstęp staram się zwolnić oddech i odrzucić napierające myśli, które mnie nakręcają. Oczywiście, że nie zawsze to działa czasem jest bodziec - reakcja czyli np. złość wyrażona krzykiem.

Informuję dzieci o moim zdenerwowaniu.
"Nie mam ochoty teraz rozmawiać/bawić się, bo jestem wściekła".
"Takie zachowanie mnie denerwuje i wcale nie mam ochoty na to patrzeć". (Np. podczas zabawy jedzeniem).
A czasem po prostu cytuję Małgorzatę "Nie mów do mnie teraz!" (btw. śmiesznie, brzmi to później z ust dwulatki).

Często Pierworodna po chwili pyta:

Mamo nie jesteś wściekła? Jesteś już miła ? 😂

Nie ukrywam, że w chili złości nie mam ochoty na pogaduchy. A kto ma? Więc więcej rozmawiamy, gdy już ochłonę. Nie rzadko przepraszając i tłumacząc, że nie powinnam zachować się w ten sposób, czyli krzyczeć.
Wiecie, nazywanie emocji naprawdę działa. Zazwyczaj, gdy informuję o swojej złości, smutku czy bólu młoda odpuszcza np. swoje jęki.
Ale trzeba uważać, bo granica między zrozumieniem a strachem dziecka jest cienka. Można to zaobserwować po reakcji dziecka, gdy kuli się i wycofuje, gdy zauważa Twoją złość. Gdy widzę, że przeginam po prostu uciekam. Idę na chwilę ochłonąć. No wiecie, do łazienki.

Trochę zabawy

Czasem jestem na granicy wytrzymałości do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie mam ochotę ją walnąć. Nie robię jednak tego ale żeby dać upust nerwom zaczynam ją gilgotać, co rzeczywiście bardzo rozluźnia atmosferę. Taki wiecie, zamaskowany atak i nikomu nie dzieje się krzywda.

Druga rzecz - zmiana głosu. Zamiast krzyczeć zaczynam mówić strasznym głosem, który brzmi raczej śmiesznie i dziewczyny zaczynają się śmiać.

Tupanie w podłogę. Uczę tego Pierworodnej i sama z tego czasem korzystam. Mieszkamy na parterze, więc nikomu sufit nie leci na głowę :)
Krzyczę w poduszkę. A czemu nie? Młoda jest zaintrygowana. To też jedna z tych rzeczy, którą polecam jej i za każdym razem dziwi się, gdy ja to robię. Zazwyczaj pomaga.
Odwracam uwagę. Czasem złość lub frustracja dziewczyn przechodzi na mnie. Te jęki po prostu bardzo mnie wkurzają. Więc, gdy Pierworodną coś złości np. to, że potknęła się o krzesełko a jej irytacja jest wyolbrzymiona, bo jest zmęczona mówię np. "Osz ty niedobre krzesełko ! Chciałeś, żeby Maja się wywróciła?" Ją to bawi. Kryzys zażegnany ;)


Najlepsze jest to, że zawsze możemy próbować od nowa. Przeprosić. I zacząć od nowa bycie najlepszą matką. Cierpliwą, wyrozumiałą, tłumaczącą, przytulającą, uśmiechniętą, mającą czas na zabawę. 😉

No dobra, a Wy jak sobie radzicie w kryzysowych sytuacjach ?

Paulina


Komentarze